No bo jest z nimi ogólnie kłopot. A nawet dwa kłopoty.
Po pierwsze, jak mierzyć popularność danego blogera?
- Idealnie byłoby sprawdzić ruch na stronie, czyli mieć dane z któregoś systemu statystyk. Dla darmowych, ogólnodostępnych rozwiązań typu Alexa, blogi są za małe. Blogerów nie stać na duże, komercyjne systemy statystyk. Jeśli mają Google Analytics, to ruchem na stronach chwalą się tylko najwięksi. Jeśli mają Google Analytics i reklamy w Adwords, to od biedy da się jeszcze wyciągnąć dane z Google Adplannera. Ale kiedy nie ma danych w Google Adplannerze – umarł w butach.
- Można spróbować tak, jak zrobił to Le Monde – badać sieć powiązań pomiędzy blogami i zobaczyć, kto znajduje się na węzłach tej sieci. W ten sposób można zmierzyć kawałek blogosfery specjalizującej się w jakimś temacie (w tym przypadku – blogosfery politycznej). Ale jest to dość drogie z technologicznego punktu widzenia.
- Można badać częstotliwość wzmiankowania blogerów w internecie, jak przy okazji konkursu Blog Roku 2012.
- Można spróbować potraktować blogera jako markę i sprawdzić mu rozpoznawalność (nasze badanie Blogerzy 2013).
- Można wreszcie sprawdzić liczby dotyczące aktywności blogera na Facebooku (liczby dla fanpage) oraz na Twitterze (liczby dotyczące ogólnej aktywności), tak jak zrobili to koledzy z Cheesecata (Raport Blogerstar).
- Można pójść troszeczkę dalej i stworzyć coś takiego jak Klout – program, który zintegruje dane z większej liczby źródeł social media i dane o aktywności, zachęci blogera i jego znajomych do zabawy i rywalizacji o wyższe liczby. Jeśli się to ładnie opakuje i powie się, że mierzy się wpływ, powodzenie gwarantowane. Niektóre firmy zaczną nawet wpisywać wymóg posiadania wysokiej liczby w Kloucie w oferty pracy.
- Można wreszcie pytać o blogerów tych, którzy z nimi współpracują (osoby z domów mediowych, agencji interaktywnych, agencji PR) i tak też robiono, np. w raporcie Domu Badawczego Maison i IR Center czy w raporcie Natalii Hatalskiej i instytutu Millward Brown.
Danych jest mnóstwo. Na czym w takim razie się oprzeć? Czy statystyki ruchu to byłoby narzędzie absolutne? Czy może jednak warto by było uzupełnić dane z nich o dane z innych badań? A jeśli tak – to których? A może uwzględnić wszystkie możliwe do zdobycia dane, tylko kto to będzie wszystko gromadził i aktualizował? Co byście zrobili, gdyby to Wam klient polecił przygotowanie listy najbardziej opiniotwórczych blogerów w danym obszarze tematycznym?
Źródło: Le Monde
Po drugie, warto zapytać działania prowadzone z blogerami, są skuteczne? Czy pozwalają zainteresować naszym produktem grupę potencjalnych klientów i czy przyczyniają się do zakupu tego produktu? Czy przyczyniają się do zmiany/utrwalenia określonego wizerunku marki? Same miary popularności danego blogera tego nam już nie powiedzą. Mam też wątpliwości, czy firmy współpracujące z blogerami próbują to sprawdzać. Czy kończy się to tylko na ogólnym stwierdzeniu „budowanie wizerunku marki” i brakiem jakiegokolwiek sprawdzania, co dzieje się po stronie biznesowej czy też co dzieje się z wizerunkiem marki?
Z góry powiem, że jeśli tylko planuje się „zbudować wizerunek marki” i nie sprawdza się, czy faktycznie się on zmienił – współpraca z choćby nawet najbardziej popularnym blogerem zwyczajnie nie ma sensu.