Social media w marketingu politycznym, czyli dylematy wyborcy

W sieci brak informacji o kandydatach na mniej eksponowane stanowiska. Na kogo głosować?

W Warszawie wybieramy prezydenta, radnych rady miasta (odpowiednik samorządu powiatowego) i radnych dzielnic (czyli odpowiednik rad gmin). Gdyby nie to, że w Trójce codziennie po 22:00 leci blok audycji wyborczych a w metrze niedawno pojawiły się billboardy kandydatek i kandydatów na prezydenta, w ogóle nie wiedziałabym, że trwa jakaś kampania. Ulotki kandydatów znalazłam w skrzynce dopiero w zeszłym tygodniu, a dopiero w ten weekend na osiedlu trafiłam na młodych ludzi rozdających materiały w najbardziej ruchliwych punktach dzielnicy. Póki co, zbieram wszystkie.

To moje pierwsze wybory lokalne w Warszawie, więc jeszcze mam w sobie jakiś entuzjazm. Mimo, że wybory sprawiają mi duży problem. Dlaczego? O ile jeszcze o kandydatach na prezydenta mogę coś powiedzieć, bo większość jest znana z dłuższej działalności politycznej i – rzecz jasna – z mediów, o tyle osoby startujące do rady miasta i rady dzielnicy to dla mnie czarna magia. Miałam duży dylemat, czy głosować na pierwszą lepszą osobę z listy partii, której jestem twardym elektoratem, czy też jednak wybrać kandydata, który ma jakiekolwiek pojęcie o mojej dzielnicy. Tylko jak to sprawdzić? Strona partii do tej pory nie ma biogramów i zdjęć kandydatów, tylko same nazwiska. Wytypowałam parę osób, które z tejże partii są już w radzie miasta. Jest szansa, że mają doświadczenie. Trudno powiedzieć, jacy są efektywni. Skąd moge wiedzieć, czy zrobili dużo, czy mało, jak praktycznie informacji na ich temat nie ma – ani na stronie urzędu, ani w internecie, nie ma też żadnego punktu do porównań.

I nagle – szczęśliwy traf. Na jednej z ulotek, którą dostałam, znajoma twarz.  Obecna radna mojej partii to życzliwie uśmiechająca się pani, z którą mieszkam na tym samym osiedlu, na tej samej mszy zazwyczaj siedzimy w tej samej ławce i mówimy sobie dzień dobry, po tym jak kiedyś wymieniłyśmy parę zdań na temat jednego z ojców dominikanów (obydwie go lubimy, żałowałyśmy, gdy prowincjał kazał mu się przenieść do innego miasta). Tobie to dobrze – westchnął kolega z pracy, gdy opowiedziałam mu tę historię – Ja nikogo nie znam. A też chciałbym zagłosować na kogoś, kogo przynajmniej znam z widzenia, kto mieszka w klatce obok, o kim wiedzą coś moi sąsiedzi… Najlepiej ma w ogóle moja mama. Mieszka we wsi liczącej ponad 400 osób, kandydaci jej są znani nie tylko z imienia i nazwiska, ale także jako byli uczniowie, nawet o osobach z sąsiednich wiosek cokolwiek można powiedzieć, wiadomo też, co do tej pory robiły w radzie gminy. Tam ludzie to wiedzą, a do tego mają z radnymi bezpośredni kontakt, mogą ich odpytać z programu wyborczego czy ze zrealizowanych obietnic. Ale w takim dużym mieście, jak Warszawa?

Z pomocą mogłyby przyjść tutaj social media, które pozwoliłyby nawiązać bardziej bezpośredni kontakt z wyborcami i budować wokół siebie twardy elektorat. Kandydat nie musi być tak hiperaktywny, jak Wojciech Olejniczak, który wykorzystuje chyba największy pakiet narzędzi social mediowych, wystarczyłaby prosta strona www i powiązany z nią blog albo inne narzędzie – takie, z jakim dana osoba czuje się najlepiej. Nie trzeba używać oficjalnego, urzędowego języka, wystarczy pisać od siebie (i poprosić kogoś bardziej obytego językowo, o sprawdzenie tekstu przed publikacją). Można za jego pomocą informować o swoich działaniach czy realizacji kolejnych punktów programu wyborczego, rozmawiać z potencjalnymi wyborcami, rozpoznawać problemy dzielnicy (dobry przykład bloga zaangażowanego z mojej okolicy – Służewiec), a przy okazji pokazać się jako osoba zaangażowana w lokalne sprawy i znająca się na nich. Podzielić się też jakimiś kawałkami swojego życia prywatnego, bo wyborca też chce zobaczyć przede wszystkim człowieka. Kosztem jest w tym wypadku czas, jaki trzeba poświęcić na zaplanowanie działań i później – regularne aktualizowanie danego narzędzia. Efektem będą lojalni wyborcy. Sama czekam z niecierpliwością na wyniki wyborów – jestem ciekawa, jak przełoży się na poparcie kandydatów na prezydenta Warszawy ich aktywność w social media. I która? Czy bycie postacią najbardziej przykuwającą uwagę internautów, czy też aktywność własna, w ramach kampanii? Za tydzień się o tym przekonamy.

Niestety, na razie nie znalazłam żadnego przykładu, którym mogłabym się z Wami podzielić. Ale może Wy macie jakiegoś kandydata na radnego dzielnicy/gminy lub do rady miasta/powiatu, o którym nie wiem, a który jest obecny w social media nie tylko z okazji kampanii? Podzielcie się informacjami, proszę. A może uważacie, że stosowanie social media, gdy jest się kandydatem mniej eksponowane stanowiska, nie ma w ogóle sensu?

Zdjęcie pochodzi z serwisu sxc.hu