Bullet journal czy warto? To pytanie mogą zadawać sobie osoby, które rozważają tę formę planowania zadań. Zwłaszcza teraz, w pierwszych dniach nowego roku, gdy różne rzeczy sobie postanawiamy i szukamy wygodnego narzędzia do sprawdzania realizacji tych postanowień.
O istnieniu czegoś takiego, jak bullet journal, dowiedziałam się ponad półtora roku temu, gdy wydawnictwo podesłało mi wydany przez siebie bullet journal, a dokładniej Bullet Book, z prośbą o przetestowanie i opisanie na blogu. Zaczęłam go używać, ale zapału do prowadzenia starczyło mi może na dwa miesiące. Nie umiałam się na niego przestawić, za mocno przyzwyczaiłam się do kalendarza. Ale pewne pomysły wykorzystałam w kalendarzu właśnie.
Nie lubię planować bardzo szczegółowo
Była jeszcze jedna przeszkoda, której wówczas nie byłam świadoma. Osobowościowa. Uświadomiłam sobie jej istnienie podczas lektury “Metody tęczówki” Jacka Kłosińskiego. Autor opisał różne typologie zachowań związanych z efektywnością, w tym typologię stylów efektywności osobistej. Wykonałam test i… tadam! Okazało się, że nie jestem planistą, który tworzy bardzo szczegółowe plany. Jestem nastawiona na realizację zadań, które w danym momencie są priorytetowe i według nich organizuję sobie czas.
Dokładne planowanie dnia po dniu, jak robią to najlepsi użytkownicy bullet journali, nie jest więc dla mnie. Gdy mam usiąść i rozpisać swój dzień godzina po godzinie, czuję się nadmiernie przytłoczona. Zazwyczaj wystarcza mi ogólna orientacja plus świadomość, ile czasu potrzebuję na konkretne zadanie. Zazwyczaj nie mam problemu z oszacowaniem tego. Plus oczywiście określenie priorytetu.
A co jeśli plany biorą w łeb lub brakuje czasu?
Są też takie dni, w które wszystkie plany biorą w łeb, bo trzeba się zająć jakąś pilną sprawą. Nie ma wtedy dla mnie nic bardziej frustrującego, niż poczucie, że nie zrealizowałam planu. Więc jeśli napiszę sobie dokładny plan w bujo i cały ten plan weźmie w łeb, będę się czuła jeszcze bardziej sfrustrowana. Po co mi to?
Bullet journale są dla mnie też czasochłonne. Stworzenie ozdobnego, kolorowego i starannego bullet journala wymaga poświęcenia mu czasu. A tego akurat mam za mało. O wiele szybsze jest wpisanie konkretnych zadań do kalendarza i później odznaczanie ich właśnie tam.
Mój bullet journal nie poszedł jednak na marne
Ale nie jest też tak, że bullet journal do niczego mi się nie przydał. Zainspirowana nim, nieco inaczej prowadzę teraz swój kalendarz. Zaczęłam też wyznaczać sobie cele i dzielić je na zadania do wykonania. Co jakiś czas rewiduję to, co znajduje się w moim kalendarzu, właśnie z taką roczną listą celów i zadań (a czasem również z listą bardziej długofalową) w bullet journalu.
Bullet journal to dla mnie zatem narzędzie do bardziej długofalowego i ogólnego planowania. Nie zaglądam do niego codziennie – od tego jest kalendarz. Ale od czasu do czasu lubię sobie w nim także pokolorować 😉
Bullet journal czy warto go prowadzić?
Osoby, które na co dzień korzystają z tej formy planowania, na pytanie “bullet journal czy warto” odpowiedzą, że tak. Znajdziecie ich entuzjastyczne wpisy, gdy tylko wpiszecie tę frazę w wyszukiwarkę. Pasjonaci bullet journali cenią sobie możliwość wyznaczania celów i dokładnego planowania, szacowania czasochłonności, pracy nad poprawą efektywności osobistej czy robienia kreatywnych notatek. Na te ostatnie patrzę zresztą z podziwem, bo mój kalendarz to głównie ascetyczne notatki tekstowe.
W moim przypadku, metoda bullet journala okazała się niezbyt przydatna, głównie ze względu na swoją czasochłonność i zbytnią szczegółowość. Ale zainspirowała mnie, by nieco inaczej prowadzić swoje planowanie i by wyznaczać swoje cele. Więc na pytanie “bullet journal czy warto” moja finalna odpowiedź jest „po marketingowemu” – to zależy. Jeśli lubisz bardzo dokładnie planować, a przy tym robisz schludne, kolorowe notatki, to ta metoda Ci się przyda.
A jakie są Wasze doświadczenia? Czy w ogóle próbowaliście i czy się w tym odnajdujecie?