Angażowanie publiczności konferencyjnej to wyzwanie każdego prelegenta. Co by tu zrobić, aby nie przysypiali, a zapamiętali nasz przekaz?
W tym roku uczestniczyłam w wielu konferencjach. Poza tym, że dowiedziałam się nowych rzeczy, podpatrywałam też innych prelegentów. Przyglądałam się stosowanym sposobom na angażowanie publiczności konferencyjnej. Zapisywałam swoje wrażenia. To na ich podstawie powstała lista, którą teraz chciałabym się z Wami podzielić.
Oto wybrane pomysły na angażowanie publiczności konferencyjnej:
- claim – wyraźne i konsekwentne mówienie o swojej marce osobistej. Stosował to Paweł Tkaczyk, który podkreślał, że żyje z opowiadania historii.
- aktorstwo – odgrywanie dialogów, modulowanie głosów i postaci. Wymaga dystansu do siebie na tyle, aby na chwilę wcielić się w rolę kogoś innego i nie bać się śmieszności. Wymaga też odblokowania ciała i głosu – dlatego jest trudna zwłaszcza dla początkujących prelegentów.
- historie – lubimy słuchać historii innych ludzi. Manfred Spritzer w jednej ze swoich książek napisał, że nasz mózg uczy się lepiej, gdy przekazywana treść wiąże się z historią o ludziach. Jak dla mnie, to jedna z ciekawszych technik, jeśli jest umiejętnie stosowana.
- metafory – pomagają w lepszym przedstawieniu publiczności jakiegoś tematu. Zwłaszcza, gdy temat jest abstrakcyjny, a metafora przybliża go codziennym doświadczeniom słuchacza. Na przykład relacje między sprzedażą a marketingiem przedstawione pod postacią opowieści o małżeństwie.
- niepełne domknięcie – prezentacja nie kończy się wnioskiem, ale pozostawia miejsce na dyskusję i domysły. Ta technika mi się bardzo podobała, bo faktycznie pobudzała do stawiania pytań i szukania odpowiedzi. Wymaga jednak dobrego warsztatu.
- zadawanie pytań – jest dość często stosowane. Jeden wariant to pytania retoryczne – prelegent zadaje je, nie oczekując odpowiedzi. Drugi wariant to pytania, które mają skłonić publiczność do reakcji, na przykład pytanie o to, kogo przedstawia zdjęcie umieszczone w prezentacji.
- rysowanie na flipcharcie – o ile oczywiście mamy do dyspozycji flipchart. Rzadko stosowane. Mi osobiście bardzo pomaga. Flipchart jest jednym z moich ulubionych narzędzi szkoleniowych.
- zdanie do wykonania – czasem prelegent daje ochotnikom zadanie do wykonania, ale jeśli ma to luźny związek z prezentacją, to raczej zostanie zapamiętany fakt wykonania zadania. Pamiętam delikwentów robiących pompki na tegorocznej “becie”, ale za Chiny nie pamiętam, czego dotyczyła prezentacja.
- zrobienie czegoś nietypowego – jedna z koleżanek prelegentek zdjęła buty, jeden z kolegów rozbił na scenie szklankę. Niestety, nie pamiętam, o czym mówili.
- pokazanie filmu – nawet największe śpiochy i zgnuśnialcy budzą się i zaczynają gapić się w ekran. Tak działa film. Ale jest to narzędzie bardzo zdradliwe. Czasem prelegent jest świetnie technologicznie przygotowany, a mimo to sprzęt płata figle. Na jednej z prezentacji filmy wyświetlały sie do góry nogami i nikt nie wiedział dlaczego. “Nie kręciliśmy tych filmów w Australii”, skomentował prelegent.
- wyraźna struktura prezentacji na początku – ja uwielbiam, bo daje mi to obraz tego, co się będzie działo. Uwielbiam logiczne i przemyślane prezentacje.
Listę pewnie można by jeszcze rozbudować. Są teorie i szkoły, które podkreślają wagę konferencyjnego show i “sprzedażowości”. Moim zdaniem jest to sztucznie dęte. Na jednej z konferencji branżowych miałam okazję obserwować przedstawicieli jednej z takich szkół – ich wystąpienia były perfekcyjne pod względem zastosowanych technik. Ale wszystkie były na jedno kopyto. Ci ludzie nie wyrażali siebie, a byli po prostu perfekcyjnymi maszynami do wygłaszania prezentacji.
Techniki nie są najważniejszym elementem prezentacji. Podstawą jest autentyczność oraz mówienie o temacie, w który jest się najbardziej zaangażowanym. No i rzecz absolutnie najważniejsza – kontakt z publicznością.