Czyli kilka słów o tym, co przydałoby się ogarnąć na wydarzeniach branżowych od strony organizacyjnej.
Całkiem niedawno wypowiedziałam się do raportu “Rynek eventowy 2016” Eventualnie.com. Materiał podsumowuje branżę organizacji wydarzeń w 2015 i próbuje wskazać trendy, które będą widoczne w roku bieżącym. W raporcie podzieliłam się wybranymi myślami na temat konferencji, myśląc o tych, na których bywam najczęściej. Tutaj zebrałam je w formie trzech punktów – trzech wyzwań związanych z organizacją konferencji marketingowych, które zaobserwowałam z mojej perspektywy.
Pierwsze wyzwanie prezentacja sprzedażowa udająca coś innego. Kazali mówić o trendach, ale muszę pokazać mój produkt. Bo jestem handlowcem albo też szef mi każe przede wszystkim sprzedawać. No to przemycam, choć miałem gadać o trendach. Tylko publiczność ma jakieś dziwnie krzywe miny, a potem dostaję tak samo krzywe noty. A gdyby tak zmienić formatowanie? Jeśli ktoś chce opowiadać o trendach, niech mówi o trendach. Jeśli chce pokazać swój produkt – niech go faktycznie pokaże. Moim zdaniem część “produktowa” w formie skondensowanych piguł też będzie dużą wartością, bo kto ma czas, aby śledzić komunikację dla kilkadziesiąt produktów informatycznych dla marketingu na bieżąco?
Drugi problem to coś, co nazywam paradoksem MŚP. Często zdarza się, że wydarzenie “sprzedają” przedstawiciele dużych marek w programie. Uczestnicy to głównie reprezentacji MŚP. Cały wymiar praktyczny konferencji bierze w łeb – doświadczenie przedstawicieli dużych marek słabo przełoży się na MŚP. Duże marki mają duże budżety, stać je na eksperymenty i robienie czegoś “dla wizerunku”. Przedstawiciel małej marki kieruje się przede wszystkim sprzedażą. Nie stać go na kosztowne eksperymenty i działania dla samego wizerunku. Na konferencji pogrzeje się więc w blasku znanych marek, pozachwyca kreatywnymi pomysłami, i równocześnie pofrustruje, że go nie stać. Pytanie, jak w tej sytuacji formatować konferencję pod potrzeby MŚP, aby obie potrzeby (blasku i praktyczności) były zaspokojone?
Trzecie wyzwanie to WiFi. Jak bardzo jest dokuczliwy jego brak, można się przekonać, kiedy wydarzenie odbywa w miejscu, gdzie wszystkie wrony zawracają i zasięg telefonii komórkowej też. Ostatnio widziałam wpis zirytowanego dziennikarza, który pracował na chodniku pod centrum targowym w Nadarzynie. Sama niezbyt przepadam za popularnym w niektórych kręgach Klubem Sosnowym. Nie dość, że wyprawa na cały dzień, to jeszcze nijak ze światem skomunikować się nie można. No dobra, można sarkać, że na konferencji powinniśmy słuchać. Ale z drugiej strony, gdyby nie urządzenia mobilne, warowalibyśmy w firmie przywiązani do komputera. Urządzenia mobilne pozwalają też na nową formę uczestnictwa – szukanie w sieci dodatkowych informacji na temat tego, o czym mówi prelegent, czy na bezgłośną dyskusję i wymianę informacji w ramach publiczności. Ba! Pozwalają poznać nowe osoby – rozmowę można kontynuować na żywo. Można też obserwować wydarzenia, w których nie uczestniczymy osobiście (ja tak tęsknię za konferencjami AMEC, więc tyle mojego, co stream z Twittera sobie zapuszczę). WiFi jest też w interesie organizatora – część roboty związanej z promocją wydarzenia wykonują za was uczestnicy. Tymczasem… w dobie Snapchata, Instagramu i Periscope są wydarzenia, gdzie nie wolno robić własnych nagrań. Serio, serio.

Źródło: @drnancykk | Twitter
No i jak, drodzy organizatorzy konferencji? Da się coś z tym zrobić?