O skrzeczących prelegentach

i o tym, że głos może nie być tym, czym się wydaje być.Jak już wiecie, byłam ostatnio na dwóch konferencjach. Na trzech, jeśli uzupełnić o wczorajszą „Rewolucję w komunikacji”, ale żeby też dać Wam odpocząć od relacji, napiszę o wystąpieniach konferencyjnych od jeszcze innej strony. O technikaliach już kiedyś pisałam. Ale podczas ostatnich konferencji zdałam sobie sprawę, że bardzo ważnym narzędziem prelegenta, poza merytorycznymi podstawami i umiejętnością robienia show jest jego głos. Bardzo źle słuchało mi się zwłaszcza kobiet mówiących wysoko i bardzo szybko, bo wprawiało mnie to w nie lada irytację, ale też niektórych skrzeczących panów.

Sama długo nie zajmowałam się moim głosem. Zadowalałam się pochwałami znajomych, że mam „radiowy”, dobrze brzmiący głos (sama siebie nie lubiłam słuchać). Na szkoleniach trenerskich coś tam mówili, że samogłoski mają być otwarte, a dźwięk płynąć z przepony, ale jak to uzyskać, to nie było dokładnej instrukcji. Potem, już podczas prowadzenia zajęć, zorientowałam się, że sama mówię na jednym tonie, całkiem jak ksiądz w kościele, i potrafię tym wprawiać uczestników w bardzo błogi nastrój. Jeden student naprawdę kiedyś zasnął 😉 To bardzo dobrze słychać na nagraniu „Trzy strzały” poniżej. Ale jeszcze wtedy nie za bardzo wiedziałam, co z tym zrobić i jak to zrobić. Potem zaczęły się inne problemy: po szkoleniach głos mi się szybko męczył, nie byłam w stanie przemawiać bez mikrofonu, w gardle ciągle drapało. To samo działo się po próbach chóru, na który wówczas zaczęłam chodzić. Niby, jak przystało na alt, próbuję śpiewać w mojej skali, a mój głos robi coś zupełnie na odwrót: rwie się do góry chociaż te górne dźwięki są zazwyczaj słabe. Plus wspomniane drapanie i zmęczenie. Poszłam do laryngologa, a ten skierował mnie do foniatry.

I tam parę ciekawych rzeczy się okazało. Po pierwsze, mówię głównie w klimatyzowanych pomieszczeniach (sale szkoleniowe, konferencyjne), co wysusza śluzówki – dlatego trzeba cały czas pić wodę, najlepiej niegazowaną. Można pomagać sobie też wywarem z siemienia lnianego (2 czubate łyżki stołowe na 1,5 l wody) ew. wziąć któryś ze środków na gardło (najlepiej wypróbować różne i sprawdzić, który nam pasuje).

Po drugie, mówienie w zadymionych pomieszczeniach, takich jak piwnica w Resorcie, jest zabójcze dla głosu. Trzeba unikać takich sytuacji. Palenie jest jeszcze bardziej zabójcze dla głosu – więc jeśli palicie i myślicie o pracy głosem, to z jednej z tych dwóch rzeczy trzeba zrezygnować. Najlepiej z palenia. 

Ale co było dla mnie największym szokiem, okazało się, że używam głosu wbrew jego naturze, niezgodnie z jego prawdziwą skalą. Sądziłam, że jestem altem, i to potwierdzali moi wykształcenie muzycznie znajomi, których bardzo skutecznie wprowadzał w błąd mój niski głos mówiony. Pan foniatra zajrzał w gardło i po samej długości strun głosowych stwierdził, że wcale nie: mam bardzo wysoki głos, do tego z koloraturą. Tak, też nie wiedziałam, o co chodzi. Dopiero potem się doczytałam – chodzi o bardzo lekki głos, ze zdolnością bardzo szybkiego śpiewania, jeśli się ją dobrze wyszkoli, brzmi to w przypadku sopranów – tak: aria Królowej Nocy z „Czarodziejskiego Fletu” Mozarta

Jak w ogóle możliwa była taka zmyłka, zapytacie. Sopran koloraturowy, a taki to typ głosu mam (co potwierdziła osoba ucząca mnie śpiewu), może łatwo śpiewać bardzo niskie lub bardzo wysokie dźwięki. Ja wprawdzie umiałam wydawać z siebie wysokie dźwięki, ale wydawało mi się, że jest to „piszczenie” a nie śpiew. Przy tym typie głosu problem sprawia też środek głosu, który trzeba za pomocą ćwiczeń dopiero wyrównać z resztą. Głos mówiony często jest niski. Skutek jest taki, że górnych dźwięków się nie używa, bo się myśli, że to nie wychodzi, a otoczenie utwierdza nas w przekonaniu, że na pewno jesteśmy altem. 

Zaczęłam się uczyć śpiewu, i przez to również pracować nad emisją. Dzięki temu mówi mi się teraz łatwiej, głos zrobił się bardziej dźwięczny, nieco wyższy, jestem w stanie mówić wyżej lub niżej,  głośniej lub ciszej, głos się tak już nie męczy. Dla porównania niedawna zapowiedź Kongresu Badaczy. Kto ma uszy, niechaj słucha. Chociaż to nie jest też tak, że teraz jestem już doskonała i mam taki piękny głos. Po roku nauki cały czas jestem gdzieś na początku drogi. 

Myślę, że warto nauczyć się zasad dobrej emisji głosu. W tym nie pomoże jednak czytanie książek, trzeba po prostu udać się do fachowca i uczyć się poprzez doświadczanie własnego głosu. Nawet jeśli jego brzmienie z natury mamy dobre, warto wiedzieć, jak ten głos prawidłowo wydobywać. Chociażby po to, by go sobie nie zniszczyć (ja sama wolę nie myśleć, co by się stało, gdybym dłużej pośpiewała w altach). Tym bardziej warto, jeśli zupełnie nie jesteśmy zadowoleni z tego, jak brzmi nas głos, a inni też zwracają nam na tym uwagę.

Fotolia_3620872_Subscription_XL

© endostock – Fotolia.com